24 marca 1944 r. w Markowej na Podkarpaciu, Józef i Wiktoria Ulmowie, ich dzieci oraz ukrywani przez nich Żydzi zostali zamordowani przez Niemców w wyniku donosu. Dzień ten został ustanowiony przez Prezydenta RP Narodowym Dniem Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
Fot. rzeszow.ipn.gov.pl
24 marca 1944 r. w Markowej na Podkarpaciu, Józef i Wiktoria Ulmowie, ich dzieci oraz ukrywani przez nich Żydzi zostali zamordowani przez Niemców w wyniku donosu. Dzień ten został ustanowiony przez Prezydenta RP Narodowym Dniem Pamięci Polaków Ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
Fot. rzeszow.ipn.gov.pl
Późny wnuku, zapytaj dziadka, jak było w 1944
Polski chłop bił Żyda – taką tezę postawiła w primaaprilisowej „Gazecie Wyborczej” Anna Bikont.
Artykuł „Ojciec i syn” wraca do okolic Jedwabnego. Miejscem zdarzenia nie jest już jednak jedna stodoła, ale ostrołęckie lasy i bagna. W Krzewinie, w okolicy miejscowości Podosie, w czerwcu 1944 roku oddział AK miał tu zabić 12 Żydów spośród 25, ukrywających się przed Niemcami. Autorka ubolewa przy tym, że miejsce ukrycia nie chroniło przed Polakami: „Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce, gdyby chcieć się ukrywać tylko przed Niemcami” – pisze. Dopowiada myśl o tym polskim zagrożeniu jedna z ocalonych, która opowiedziała o tych zdarzeniach w Shoah Foundation. „W lecie baliśmy się przebywać w lesie, bo goje często tam przychodzili, więc przenieśliśmy się na bagna” – relacjonowała. „Goje” byli jednak potrzebni wtedy, jak trzeba było zdobywać jedzenie – ukrywający się w lesie Żydzi mieli produkować buty i sprzedawać je, obnosząc po okolicy, co pozwalało im kupować żywność.
Opis zdarzenia z Krzewiny jest nieprecyzyjny: do zabicia 12 spośród 25 ukrywających się miało dojść w czerwcu 1944, ale autorka przytacza jednym tchem i w jednym rozdziale zatytułowanym „Zbrodnia i jej sprawcy” opisy także innych mordów – dokonanych na uciekinierze z obozowiska kilka dni później i sprzed roku na ciężarnej kobiecie. Bo o samym zabiciu Żydów przez oddział AK w Krzewinie- Podosiach autorka wie niewiele. Niewiele ustalono też w procesach, i to pomimo kilkukrotnego powracania do śledztwa w okresie Polski Ludowej. Anna Bikont pisze przy tym, że nie ustalenie nazwisk ofiar miało być regułą w „procesach powojennych” – „gdy giną Polacy, a już szczególnie ludzie lewicy, mają nazwiska, Żydzi – nie”. Trzeba wskazać na obiektywną trudność w ustaleniu tych nazwisk – nie przekazuje ich także opisane w artykule nagranie ocalonej z obozowiska. Nie zachowały się też żadne dokumenty AK, a dowódca oddziału, który dokonał zbrodni, miał być po kilku dniach wysłany do akcji, która musiała przynieść mu śmierć – i przyniosła. Wiadomo więc o zaistnieniu zbrodni, ale mniej o ofiarach i przebiegu wydarzeń.
Co więc naprawdę zdarzyło się w Krzewinie-Podosiach do końca nie wiadomo. Wydarzenia można odtwarzać tylko na podstawie zeznań świadków, złożonych w procesie z lat 50. Zebranych – jak wynika z opisu Anny Biokont – tendencyjnie, pod tezę nakazującą karać członków AK.
„Ojciec i syn” – a może już „Syn i ojciec”?
Przebieg wydarzeń próbował też ustalić tytułowy „syn” z artykułu, Krzysztof Wyszkowski – znany ostatnio z długoletniego, ale zwycięskiego procesu przeciwko Wałęsie – „Bolku”. Krzysztof Wyszkowski to także syn jednego z członków opisywanego oddziału AK, tytułowy „ojciec” – Stefan Wyszkowski – przez dwa-trzy miesiące miał być w tym oddziale i uczestniczyć w tej i jeszcze jednej, nieopisanej, akcji. Krzysztof udokumentował wspomnienia ojca we własnym nagraniu, które przed laty przekazał autorce. Artykuł „Ojciec i syn” zatem to – w zamyśle autorki – nie tyle powrót do wydarzeń z wojny, ale swego rodzaju saga rodzinna. Nie wiadomo jednak, po co pisana – faktów bezspornie nie ustalił ani Wyszkowski, ani Bikont. Po co więc Annie Bikont teraz takie „rodzinne” ustawienie tematu?
Tak naprawdę nie pisze ona o zbrodni, ale raczej o jej społecznym odbiorze. Artykuł ma przekonać, że w polskim społeczeństwie była nienawiść – oczywiście niczym nie spowodowana – do Żydów, która przetrwała do dziś i uwidacznia się w pracy IPN. Bo Krzysztof Wyszkowski jest dziś członkiem Kolegium IPN, a pomnika w miejscu zbrodni nie ustawił, zapala tam tylko świeczki – o czym można przeczytać w konkluzji artykułu.
Mnie większym problemem wydaje się jednak to, że IPN nie zbadał i nie udokumentował samej zbrodni i sytuacji, w jakiej ją popełniono. Bo teraz łatwo obciążyć nią i samego Krzysztofa Wyszkowskiego (trochę to dziwne, „GW” zawsze broniła dzieci przed odpowiedzialnością za czyny ojców, ale widać coś się zmieniło i teraz już zasada ta nie obowiązuje), i nawet okolicznych chłopów i ich potomków. Bo bez nich przecież zbrodni by nie było, co jasno wynika z artykułu.
„Dobry Żyd” i „Polak-antysemita”
A dlaczego zbrodnię popełniono? O tym już w artykule nie napisano. Żydzi, ukrywający się w lesie mieli być uciekinierami z Jedwabnego, a uciekać – nie wiadomo kiedy, przed kim i dlaczego – „zabierając tylko kosztowności i złoto, co ich zgubiło”. Informację taką autorce przekazał miejscowy przewodnik, zbierający relacje okolicznych mieszkańców i niegdyś oprowadzający ją po okolicy zdarzenia, ale potem mający okazać się antysemitą – gdyż nadesłał list, w którym opisał „Fakt zamordowania przez grupę AK-owców grupy Żydów, tyle że osadzony w wielorakich antysemickich kontekstach”. Tychże kilka autorka artykułu przytacza, ale ich nie analizuje po tym „ometkowaniu” piętnem antysemityzmu. A byłoby tu co badać – wszak o NKWD przenikającym do AK wiemy równie niewiele, jak o współpracy AK z Niemcami, co sugeruje artykuł. Autorka miała rzekomo odpowiedzieć na te „antysemickie fantasmagorie” w liście, ale wątek ten porzuca, przechodząc do sedna sprawy, która ją interesuje, a mianowicie do tego, „jak wygląda po latach pamięć wokół zbrodni”.
Bo przecież chodzi o „syna”. O „ojcu” wiadomo w sumie niewiele – stał w obstawie zdarzenia, autorka sugeruje, że według zeznań powojennych wszyscy uczestnicy zdarzenia stali w obstawie. W tym przypadku marginalny udział w zdarzeniu ojca Krzysztofa Wyszkowskiego wydaje się jednak prawdopodobny – Stefan był człowiekiem z zewnątrz środowiska, przyjechał z Ostrołęki i w tej okolicy przebywał krótko, w oddziale pozostał dwa-trzy miesiące, biorąc udział w tej i jeszcze innej, nieopisanej akcji. Był poddany śledztwu z właściwymi w owym czasie metodami wymuszania zeznań. Karę w powojennym procesie wymierzono mu szczodrze, nawet szczodrzej niż innym uczestnikom akcji. W 1992 roku Stefan Wyszkowski doprowadził do uznania przez sąd, że przebywał – jak opisuje Bikont – „w więzieniu za działalność polityczną związaną z walką o suwerenność i niepodległość”.
Głównym problemem autorki artykułu „Ojciec i syn” jest kwestia pamięci – właśnie pamięci Krzysztofa Wyszkowskiego, który – jak pisze autorka – kiedyś obiecał pomnik, a od lat tylko świeczkę zapala w miejscu zbrodni.
Dzieci zbrodniarzy
Trzeba dodać, że artykuł z „GW” jest wersją skróconą innego tekstu. Artykuł tej samej autorki, o tytule: „<Marzeniem pana Poteraja jak i moim jest, aby te niechlubne wydarzenia zostały opisane>. O zbrodni oddziału AK na Żydach ukrywających się na bagnach koło wsi Podosie w Łomżyńskiem” ukazał się wcześniej w piśmie „Zagłada Żydów. Studia i Materiały, R. 2022, nr 18”.
Wersja skrócona tego tekstu podana w „GW” pozbawiona została wątku dotyczącego przyczyn zdarzenia, zresztą i w wersji rozbudowanej prędko porzuconego. „Na rozprawie oskarżeni jeden po drugim zapewniali, że to była wyprawa w celu ukrócenia <bandy rabunkowej>, która prześladowała miejscowych chłopów. Nikt z miejscowych nie potwierdził, że Żydzi tworzyli bandę rabunkową” – pisze Anna Bikont.
Nikt też do dziś nie potwierdził, aby nie tworzyli zagrożenia dla miejscowej ludności – już tylko samym swoim obozem zlokalizowanym w pobliżu wsi i żywionym przez jej mieszkańców.
Zatem niewiele – poza stereotypami – czytamy w tym nowym wątku znanej sprzed lat sprawy polskich zbrodni w okolicach Jedwabnego. A szkoda – świadkowie zdarzeń odchodzą, także świadkowie świadków. Trzeba pamiętać o tym dzisiejszym „synowskim” ujęciu tematu, także z punktu widzenia „wnuczków”.
Krzysztof Wyszkowski zabiegał w 2001 roku o wznowienie przez IPN śledztwa dotyczącego tej zbrodni. Sam w tej sprawie „Zebrał bezcenny materiał” dokumentacyjny, co przyznaje i wykorzystuje Anna Bikont (Wyszkowski udostępnił jej ten materiał przed laty jako znajomej z opozycji).
Bikont narzeka przy tym, że o udokumentowanie wydarzeń nie zadbali Żydzi: „Przez lata szukałam w archiwach choćby wzmianki o zbrodni zapisanej przez Żydów, którzy się uratowali albo się o niej dowiedzieli od uratowanych, ale bezskutecznie. Dopiero pracując nad książką <Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie> odsłuchałam w archiwum historii mówionej Shoah Foundation relacji Raquel Orzechowicz z Buenos Aires, przyjaciółki jednej z moich bohaterek; wspólnie ukrywały się w lasach. Raquel z grupą Żydów schroniła się, jak opisuje, na bagnach koło Śniadowa. Z opisu obozowiska i z opisu zbrodni uprzytomniłam sobie, że była ona właśnie w Krzewinie. Istniał zatem opis zbrodni sporządzony przez niedoszłą ofiarę.”
Mając świadomość trudności w ustaleniu faktów, przez laty obrosłych interpretacjami, Bikont zarzuca Krzysztofowi Wyszkowskiemu paranoję: „Twierdził, że w obozowisku ukrywało się dwóch Polaków, którzy okryli się złą sławą w czasach okupacji sowieckiej jako urzędnicy rewkomu, władz rejonowych, i że o tym wiedział Stanisław Murach <Sowa>. Ale skąd to Wyszkowski wziął? Chyba by mieli jakieś nazwiska, jeżeli zostali zapamiętani?” – zauważa, ale niczego nie ustala.
Mamy więc opis zdarzenia niepełnego, z którego nie wynika nic konkretnego o przyczynach akcji podjętej przez AK.
Dlaczego teraz w „GW” wykorzystuje się go do walki z „synami”? Czy chodzi o zwyczajną ludzką niechęć do przykrego dla „GW” i jej idoli „syna”?
„Przy okazji” („niechcący”?) dostaje się jednak wszystkim potomkom, a szczególnie „chłopom”.
„Chłop” sprawcą zdarzenia?
Artykuł „GW” ma liczne odniesienia do sytuacji społecznej związanej ze wsią.
Anna Bikont przytacza taki fragment listu nadesłanego w 2013 roku na adres „Gazety Wyborczej”: „W czerwcu 1944 roku bandy chłopów pod szyldem AK zastrzeliły około 30 Żydów ukrywających się na torfowiskach nad rzeką Ruż między wsią Trzaski a wsią Podosie”. Autor tego listu miał jej powiedzieć: „Wtedy rządzili AK-owcy i wszyscy się ich bali, młode chłopy, pijane, bo pędzili bimber. Tam ludzie do dziś się boją i im stawiają pomniki, a pomnik się należy tym, co zostali zabici.”
Oskarżeni w powojennym procesie mieli też zeznawać, że Żydzi zagrażali „okolicznym chłopom”, ale wątku napadów w celu uzyskania żywności – jak podałam wyżej – nie potwierdzono w śledztwie, ani też nie badano – jak i w ogóle przyczyn i okoliczności zbrodni.
„Wykopaliśmy jamy i zorganizowaliśmy warsztat do produkcji wojłokowych butów, które wymienialiśmy z chłopami na jedzenie” – to z kolei fragment relacji uwiecznionej w „Jizkor buch, Księdze pamięci z Ostrołęki.” Taka „wymiana” nie była pozbawiona ryzyka, trzeba zauważyć – ale Anna Bikont tego nie widzi i nie odnotowuje.
Wreszcie rzekomo „antysemicka” relacja przewodnika pani Bikont zawiera takie spostrzeżenie: „Dopóki Żydzi mieli czym płacić, to chłopom polskim ukrywający się nie przeszkadzali. Niestety, pieniądze się kończyły. Najważniejszy stał się nagle lęk przed pacyfikacją wsi Trzaski i Podosie przez Niemców za ukrywanie i pomaganie Żydom. Mogli zginąć wszyscy mieszkańcy tych wsi. Coraz więcej ludzi wiedziało o Żydach w szopach w Krzewinie”.
W sytuacji kiedy świat nagradza i uznaje za świętych rodzinę chłopów Ulmów (za ukrywanie 8 i pomoc 7 kolejnym ukrywającym się w lesie Żydom życiem zapłaciła ośmioosobowa rodzina), „GW” wytacza ciężkie działa przeciwko innym chłopom-zbrodniarzom. Czy to przypadek?
Sprawie trzeba się przyglądać.
Czy nie jest tak, że Polacy pomagali Żydom jako ludziom i oceniali ich indywidualne postawy jako ludzi, a dziś ich potomkowie są oskarżani o niemożność ocalenia życia narodu żydowskiego – Żydów, podobnie jak Polacy zabijanych wówczas przez Niemców?
Pomieszanie wątków nie służy uporządkowaniu spraw, już z samej swej istoty niełatwych i zagmatwanych. Artykuł „GW” niestety wpisuje się w ten nurt tylko mącący obraz sytuacji.