Marek Sawicki podczas swojego wystąpienia w Sejmie.
fot. Katarzyna Kwaczyńska/Kancelaria Sejmu
Marek Sawicki podczas swojego wystąpienia w Sejmie.
fot. Katarzyna Kwaczyńska/Kancelaria Sejmu
Marek Sawicki podczas swojego wystąpienia w Sejmie.
fot. Katarzyna Kwaczyńska/Kancelaria Sejmu
Jak poseł Marek Sawicki ocenia ministrów kierujących po nim resortem rolnictwa?
Poseł Marek Sawicki wygłosił w Sejmie mowę, którą prowadzący obrady wicemarszałek Włodzimierz Czarzasty nazwał „exposé byłego ministra rolnictwa”.
Poseł, minister rolnictwa w latach 2007–2012 i 2014–2015, uzasadniał projekt zmiany przepisów dotyczących kredytowania dla rolnictwa – zrobił to bardzo krótko, odsyłając do uzasadnienia projektu. Po czym przeszedł do rozważań dotyczących kondycji rolnictwa.
Najpierw zachęcił do udziału w trzecim już kongresie Polska Wieś XXI, aby porozmawiać o koniecznych zmianach. Następnie tak scharakteryzował stan rolnictwa i wskazał na potrzebne jego zdaniem kroki:
– Powiem szczerze, że jako minister rolnictwa praktycznie od 2015 r. byłem bardzo oszczędny w recenzowaniu z tej trybuny moich następców, byłem bardzo oszczędny w wypowiadaniu się publicznie na ten temat. Mało tego, ustąpiłem młodszym kolegom z Polskiego Stronnictwa Ludowego miejsca w komisji rolnictwa, żeby jednak młodzi ze świeżym spojrzeniem kształtowali nową przyszłość naszego rolnictwa i naszych rolników. Powiem szczerze, że dzisiaj ze smutkiem słucham wypowiedzi wielu ministrów, którzy byli po mnie, którzy najczęściej odchodzili w atmosferze skandalu, w atmosferze kryzysu, kiedy trzeba było coś ratować. Wymieniłem nawet kilka zdań z przedostatnim panem ministrem, który odchodził, tak naprawdę kończąc kadencję, bo przecież mieliśmy już wybory. Pani minister Gębicka zastąpiła pana ministra na ten krótki okres działania rządu premiera Morawieckiego. I powiem szczerze, że wiem, skąd się wziął zielony ład i dlaczego był tak mocno forsowany. Otóż sporo polityków – także z tej strony sceny politycznej – ma tzw. gospodarstwa ekologiczne. Warto by się dobrze zastanowić nad tym, czy one rzeczywiście są ekologiczne, i to sprawdzić. Oni liczyli na to, że z racji ekologizacji popłyną ogromne pieniądze.
Problem polega na tym, że poziom udziwnienia tego wszystkiego, poziom ustrukturyzowania administracyjnego sprawia, że ci wszyscy, którzy chcą z tego skorzystać, tak naprawdę nie są w stanie spełnić tych wszystkich wymogów biurokratycznych.
Dzisiaj wracamy do kredytów rolniczych. Dzisiaj jeszcze banki nie są w stanie udzielić tych kredytów na poprzednich warunkach. Jeśli nawet kredyty preferencyjne są wyhamowane, a na posiedzeniu komisji rolnictwa podam statystykę, jak to wygląda dokładnie po 7 stycznia, to, moi drodzy, widać wyraźnie, że gdzieś został popełniony błąd. Jeśli nam tłumaczono w obliczu wojny z Ukrainą, że trzeba zamknąć granicę, ale kontynuować tranzyt, nawet tranzyt kontrolowany, to, moi drodzy, bez przebudowy kolei, bez przebudowy portów tranzyt się odbywał, tylko że i kolej, i porty załadowane produktami ukraińskimi nie były dostępne dla tego, co 2 lata temu znalazło się w polskich magazynach.
Dziś w najtrudniejszej sytuacji nie są wielkie korporacje międzynarodowe, które sobie z tym radzą. Dziś w najtrudniejszej sytuacji pozostali ci handlowcy, którzy operują na obszarze jednej gminy, dwóch gmin, mają powierzchnię składową 10, 5, czasami 15 tys. t. Oni pozostali w najtrudniejszej sytuacji, bo kiedy załadowali swoje zboże na dwa, trzy TIR-y i pojechali do portu w Gdyni, to tam odbywał się zasyp, ale towarów z Ukrainy, zboża z Ukrainy, pszenicy, kukurydzy. Ich towary stały w porcie i czekały na okienko, kiedy podepchną wahadło ukraińskie i po 2–3 tygodniach mogli łaskawie na ten statek się zasypać.
Jeśli dziś mówimy o uchwale wstrzymującej, i słusznie, ze względu na wojnę, import rosyjski, import ukraiński – ja bym dodał import kazachski, bo to także jest import rosyjski – firm podstawionych, usługowo świadczących swoje, że tak powiem, REGON-y dla eksportu rosyjskiego… No to dlaczego tak głośno nie upomnimy się również o zablokowanie pełnego importu z krajów Mercosuru, z krajów Ameryki Południowej?
Dość, panie ministrze, europejskiej hipokryzji w zakresie ochrony klimatu europejskiego i emisji CO2. Europa – 8% emisji CO2. Europa otwarta na pszenicę, na kukurydzę, na soję, na spirytus z Argentyny, Brazylii, Urugwaju. A gdzie to jest tam produkowane?
Ano na polach, które zostały odzyskane z wycinki lasów tropikalnych. Eksploatacja – 10–15 lat, spopielenie gleb, pustynia i kolejna wycinka. Bogata, mądra Europa udaje, że chroni nasz globalny klimat, a jednocześnie godzi się na niszczenie, na wycinkę, na rżnięcie światowych płuc, jakie są w lasach deszczowych Ameryki Południowej. Naprawdę o tym trzeba i na forum europejskim, i na forum krajowym zacząć rozmawiać uczciwie.
Problemów rolnictwa nie rozwiązuje się w perspektywie roku. Gospodarstwa nie planuje się na 2 lata, 3 lata, 5 lat. To się planuje minimum na jedno pokolenie – 30 lat. A wiemy doskonale, że mamy gospodarstwa wielopokoleniowe z trzech–pięciu pokoleń wstecz i z nadzieją, że kolejne dwa, trzy pokolenia będą tam funkcjonowały.
Wprowadzenie różnego rodzaju administracyjnych, urzędniczych nakazów dla rolnika, który wie że jego żywicielką jest gleba, że jego żywicielami są przez niego hodowane zwierzęta, zmuszanie go do rejestracji tego wszystkiego po to tylko, żeby dostał kolejne 2, 5, 7, 15 euro, jest zwyczajnym jego upokarzaniem, bo nikt rozsądny nie zabija matki rodzicielki, jaką jest gleba.
Wydaje mi się, że… Oprócz tego, że zapraszam na trzeci kongres: rolnictwo XXI, sygnowany przez wszystkich byłych ministrów rolnictwa – mam nadzieję, że ci z ostatniego roku także dołączą się do tego – zachęcałbym gorąco, panie marszałku, do tego, żebyśmy w Sejmie jeden dzień poświęcili nie na informację o stanie rolnictwa i oświadczenia w imieniu klubów i kół poselskich, ale na porządną, długą debatę, która opisze stan rolnictwa polskiego i europejskiego i na której będziemy mogli zaproponować rozwiązania, jakie należy wprowadzić po to, żeby rolnictwo europejskie i światowe zapewniło wystarczalność żywieniową, najpierw rolnictwo polskie – Polski, a tu nie mamy problemu, bo ponad 30% naszej produkcji musimy wyeksportować, ale europejskie – Europy i światowe – świata.
Czy nie jest wstyd bogatej Europie, czy nie jest wstyd szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, że 1 mld ludzi na świecie spośród niewiele ponad 8 mld głoduje, a my nie mamy 5–7 mld euro na to, żeby znaleźć pieniądze i wywieźć europejską nadwyżkę zbożową do Afryki, na Bliski Wschód, Daleki Wschód, tam, gdzie jest głód? I to nie jest problem na ten jeden rok. To jest problem, który trzeba założyć na najbliższe 10 lat. Wojna w Ukrainie, drodzy państwo, nie zakończy się w 2 lata, a nawet jeśli, daj Boże, czego byśmy sobie wszyscy życzyli, to Ukraina jest już na jednolitym rynku europejskim, i z tego trzeba sobie zdać sprawę.
I to w interesie Europy i w interesie Polski jest zorganizowanie takich mechanizmów i takiego funduszu humanitarnego, który te nadwyżki pozwoli wywieźć, wywieźć w te regiony świata, gdzie tej żywności brakuje. Bo, drodzy państwo, to, że mamy nasiloną presję imigracyjną, wynika także z tego, że głodny i bosy, a mówi się głodny i nagi, rozboju się nie boi. I ludzie głodni wsiadają na tratwy, płyną Morzem Śródziemnym za chlebem i za lepszym życiem.
Zamiast wydawać ogromne pieniądze na bosaki, które ich odpychają i topią w tym Morzu Śródziemnym – czas najwyższy, bogata Europo, czas najwyższy, bogata Komisjo Europejska – wydajmy przez najbliższe 10 lat niewiele, jeszcze raz podkreślam, rocznie 5–7 mld euro. Tam zniwelujemy, ograniczymy głód, a tu spowodujemy rozluźnienie rynku i poprawę popytu na produkty rolne. To nie będzie jakiś światowy skok cen, bo to nie spowoduje wzrostu cen i powrotu do cen z roku 2022. Ale to da impuls na opróżnienie magazynów i nadzieję na normalność.